Slovenská republika
Wjeżdżam na "Zakopiankę".
W miarę posuwania się na południe wiatr sprawia, że nie odczuwa się takiego gorąca, jak w Krk - w Mogilanach na tablicy info tylko 24 stopnie.
Zaczynają się coraz większe "górki". Przed Myślenicami osiągam 79 km/h. W miejscowości Lubień początek ma kilkunastokilometrowy podjazd prawie pod samą Rabkę-Zdrój.
~ Gdzieś w połowie drogi podjazdu...
~ Niedługo pierwsze urodziny... ;P
W Rabce-Zdrój skęcam na drogę wojewódzką nr 958. W moim litrowywm bidonie ni ma już ani kropli, a ciągle ostre słońce daje się we znaki. W Rabie Wyżnej kupuję następne 1,5 litra. Ale wtedy właśnie powoli zaczyna się chmurzyć i jedzie się o wiele przyjemniej. Chmury widzę przed sobą, za plecami zostawiam ciągle bezchmurne niebo.
W Pieniążkowicach dostrzegam za sobą dość profesjonalnie wyglądającego bikera, w towarszystwie którego jadę aż do Koniówki, czyli jakieś 15 kilometrów. Na ostatnie 5 daję się wyprzedzić, pozdrowienie i zmiana miejsc. Tempo ok. 30, w porywach 32 km/h. Żegnamy się machnięciem ręką, on skręca, a ja lecę w stronę granicy. Przede mną straszą burzowe chmury, wśród których dostrzegam ośnieżone szczyty Tatr, które niestety nie sposób sfotografować.
Jadę dalej, bez pauz. Asfalt jest coraz bardziej mokry w miarę upływu kolejnych kilometrów, co pozwala mi sądzić, że niedawno przeszła tu burza i to solidna.
Chochołów. Asfalt już coraz suchszy. Skręcam w prawo w stronę granicy. Na liczniku widzę się przejechane dziś ponad 100 kilometrów, co logicznie rzecz biorąc, jeśli nic nieprzewidzianego się nie wydarzy, daje mi mój nowy rekord dziennego dystansu, dotychczas wynoszący 193 km (jeszcze z października 2007).
Na 105. dzisiejszym kilometrze wita mnie napis "Slovenská republika", a następnie tablice z nazwami niższych jednostek podziału administracyjnego. Na Słowacji są to kolejno kraj, okres i obec.
Za mną przejście graniczne Chochołów/Suchá Hora. Suchá Hora po I wojnie światowej, jako zamieszkana wyłącznie przez ludność polską, została przyznana Polsce, ale w 1924, została (wraz z sąsiednią Hlodovką) przekazana Czechosłowacji w wymianie za połowę większej miejscowości zamieszkanej przez Polaków, Lipnicy Wielkiej.
Teraz chmury burzowe przede mną wyglądają wręcz przerażająco, jeszcze bardziej niż na zdjęciach...
Asfalt suchy, ale - delikatnie mówiąc - średniej jakości. Mijam wieś Hlodovka, która ma identyczną historię, jak Suchá Hora. Następna jest Vitanová, mała miejscowość letniskowa.
No i stało się - pada! W kilka sekund zaczyna lać niemiłosiernie. Mam wielkie szczęście - kilkadziesiąt metró przede mną jest zastávka, czyli spolszczając - przystanek autobusowy. Jednak po przyjrzeniu się z bliska to wygląda gorzej niż jakaś żulowska melina. Porośnięta jakimiś pokrzywami, nie koszona od lat trawa, jakieś puszki w rogu... Cóż... Ale ja nie mam wyboru - muszę tu zostać. Pakuję się razem z rowerem pod dach, w suche miejsce. Burza... Deszcz... Grad... Zaczyna być zimno... Grzmi... Zaczynam planować co dalej. Jest godzina 15:20. Postanawiam, że jeśli nie przestanie padać do zmierzchu, wrócę do Suchej Hory, gdzie, pamiętam, był jakiś pensjonat czy coś w tym rodzaju (jakieś noclegi czy co..). Jednak na 90% przestanie padać, bo to wygląda mi na letnią burzę...
~ Zdjęcie zrobione z przystanku, podczas ukrywania się tamże...
No i tak się dzieje, opady ustają... Ale za to po jakim czasie! Gdy przestaje padać jest godzina 16:50, co się równa temu, że w tej spelunie, którą Słowacy nazywają przystankiem autobusowym przesiedziałem 1,5 godziny!
~ Moje lokum ;p
Czas ruszać... Jeszcze pozostaje zdecydować w którą stronę, ale to nie trudne, bo skoro burza naszła od zachodu, to znaczy chyba, że porusza się na wschód, czyli w kierunku Chochołowa. Lecę więc na Trstenę. Asfalt okropny! Mokry, dziurawy itp. Ale ta "dziurawość" im dalej na zachód tym bardziej się zmniejsza. No ale ze względu na to, że wręcz płynąłem, długi 12-procentowy zjazd pokonuję z prędkością 15 km/h, bo nie mam błotników.
W Radio Slovensko (czy jakoś tak) cały czas mówią o paleniu tytoniu przez młodzież do lat 18. Trochę nie rozumiem wszystkiego, ale nawet ciekawe to ;P
Wreszcie...
Asfalt już bardziej znośny.
~ Do domu jeszcze kawałek ;p
I dojazd do granicy... Żegnam się powoli ze Słowacją, a tym samym uświadamiam sobie, że moje dotąd największe rowerowe marzenie się właśnie spełniło. Teraz już tak trochę jakbym nie miał po co jeździć, bo dotychczasowe wycieczki (ostatnio (w kolejności): Maków Podhalański, Limanowa, Rabka-Zdrój, Katowice, Żywiec) robiłem po to, żeby niejako do wyjazdu na Słowację się przygotować.
~ Yy... Rozumiem, że ja mogę sobie wybrać pas? :P
Granicę polsko-słowacką na tym odcinku wyznacza wąska rzeczka na wysokości 630 m.n.p.m.
Do Polski (przejśćie graniczne Trstená/Chyżne), wjeżdżam o godzinie 17:45.
~ Ulubiona knajpka w Chyżnem :P Dobre żarcie dają :D Ale na postój tym razem nie mam czasu...
Zaczyna się przejaśniać, ale w Orawce coś tam z nieba "pokropywało" na tyle, że wbiłem się na przystanek autobustowy, a ruszyłem jak przestało padać. Od tego momentu przejaśnień było coraz więcej.
W Spytkowicach [godz. 19:30] 24, w Głogoczowie (MY) [godz.21:45] 21, w Krakowie o 23:00 24 stopnie celcjusza. (dane z tablic info przy drodze).
W domu o 23:40.
Trasa dziś pokonana:
#lat=49.725779353827&lng=19.797675000001&zoom=8&maptype=ts_terrain
Na liczniku już 8,1 tys km...